Ałuszta na Krymie, do której Iwan Szmielow przyjechał z żoną w 1918 roku, uciekając przed rewolucją październikową, zmienia się w sierpniu 1920 roku z idyllicznej oazy w świat złowieszczy, w miejsce rozstrzelania ich jedynego syna Siergieja, w początek drogi wygnańca.
Słońce martwych to literackie świadectwo apokaliptycznych wydarzeń - klęski głodu i bolszewickiego terroru lat 1920-1921. Narrator, zawieszony w koszmarze między przeszłością, której już nie ma, a nieznaną przyszłością, do której niewielu spodziewa się dotrzeć, przygląda się zdewastowanej przyrodzie i cierpieniu pozostałych przy życiu zwierząt, portretuje sąsiadów, prowadzi dialog sam ze sobą. Językiem litanii, hymnu, chorału opisuje brutalizację wszelkich relacji międzyludzkich, gdy wygasają rządy prawa. Między słońcem, górami a morzem rozciąga się sceneria resztek świata, który narrator znał i kochał, a w którym nie ma już miejsca na inną postawę niż apatia czy zacięta walka o przetrwanie.
Czas w epopei Szmielowa zamienia się w przestrzeń; spustoszenie, senność, cisza, słoneczny żar i piekło spowalniają wizualnie upływ czasu, potęgując wrażenie totalności śmierci.
Recenzje zagraniczne
To bez wątpienia poemat. Poemat-requiem. Nigdy wcześniej ani później w rosyjskiej prozie nie rozbrzmiewała z taką wyrazistością nuta bólu, nuta goryczy. Głos skrajnej, niepohamowanej rozpaczy. (…) Powieść Iwana Szmielowa, przepełnione goryczą zapiski świadka i zarazem wielki poemat bólu, wciąż zawiera w sobie moralną siłę oskarżenia, siłę żądania prawdy i sprawiedliwości.
Siergiej Lebiediew
Niesamowity dokument nasycony poetyckim splendorem. (…) Przeczytaj tę książkę, jeśli się odważysz.
Tomasz Mann
Słońce martwych to prawda, która wykracza daleko poza mistrzostwo literackie.
Aleksander Sołżenicyn
Dzieło Szmielowa jest surowe, brutalne, przepełnione szaleńczą czułością i wściekłością wylewającą się w obelgach pod adresem bogatej Europy, która, zainteresowana sowiecką „odwagą”, zamyka oczy… Szmielow - delikatny, wyrafinowany, bardzo pobożny, bezlitośnie spycha nas w pustkę.
Georges Nivat, Le Temps